III etap

VII dzień III etap kolor M-33Aleksandra Li – Rosja

P. Czajkowski – Koncert skrzypcowy D-dur op.35

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

Ładnie zaczęła: miękko i pięknie łkała liryczny temat, ślicznie też nam frazowała. Od początku jednak była „przykrywana“ przez orkiestrę choć najgorsze miało dopiero nadejść, w drugiej części, kiedy założyła tłumik, chyba tylko po to aby w ogóle nie było jej słychać (dziwne to, bo zrobiła to wbrew zaleceniom kompozytora, który przewidział wykorzystanie tłumiku tylko w instrumentach orkiestry, zresztą pozostałe dwie panie tego słusznie nie uczyniły). Skutecznie pokonywała problemy Koncertu, może z początku była trochę ostrożna ale kadencja poszła efektownie, znakomicie też finał I części. Czyste były flażolety, bodaj najciekawsze tego wieczoru, precyzyjnie, do końca wygrywała wszystkie figury acz raz nie udało jej się uniknąć technicznej wpadki. To była dobra gra, jak to się czasem określa: rasowa, pełnowymiarowa, zawsze żywa i wrażliwa, zawsze powabna brzmieniowo. Pięknie brzmi jej instrument z 1865 choć słabo przebija się przez orkiestrę czego doświadczyliśmy w Canzonetcie. To była prawdziwa szkoda także dlatego bo wtedy na plan pierwszy wyszły niepewne jeszcze bardzo w pierwszym podejściu, z trzech, do tego dzieła – instrumenty dęte. To była wartość ukryta w tle bo wolną część wyśpiewywała tak pięknie… Nb. niewiele brakowało, a zapomniałaby przesunąć nieszczęsny tłumik i nie słyszelibyśmy jej gry i w trzeciej części. Biegłość techniczna znakomita. Poza tym ładnie bawiła się muzyką tego finałowego ogniwa, nie tylko ślicznie się uśmiechając ale finezyjnie i lekko formując narrację tej części. Dobrze się też wtedy oglądało jej występ. Szkoda, że do tej lekkości nie dostosowali się dość ciężko partnerujący jej tu soliści zespołu. A to łkanie, którego doświadczaliśmy i w finale, miało bardzo rosyjski wymiar. Finałowa część podobała mi się najbardziej. Artystka zostawiła po sobie duże wrażenie.

VII dzień III etap kolor M-56Gyehee Kim – Korea Południowa

P. Czajkowski – Koncert skrzypcowy D-dur op.35

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

Kiedy tylko zaczęła grać od razu można było stwierdzić, że mamy do czynienia z silniejszą indywidualnością. Do tego szersza była i bardziej różnorodna paleta barw, szerszy znacznie zakres dynamiczny, o ileż donośniej i szlachetniej brzmiał instrument. Jej gra miała też dużo więcej finezji, właśnie tej szlachetności choć była ona bodaj ciut mniej skuteczna wykonawczo, nie wszystko wygrywała na sto procent, a i flażolety nie brzmiały tak, jak poprzedniczce. Jednym jeszcze górowała nad A. Li – napięciem wyrazowym, ktorego nie brakowało do końca jej występu. Pięknie zagrała Canzonettę, z wrażliwością i czułością. Ładnie też podjęła i utrzymała do końca pęd finału zaproponowany przez dyrygenta, świetnie pilnującego nie tylko charakteru ale i rytmu i tempa. Dużo było tu kultury, niezawodnej już precyzji gry, szerokie i gęste brzmienie. Było wyrafinowanie, muzykalność i –co ważne bo zostające w pamięci- brawurowy finał, efektownie zamykający jej występ.

VII dzień III etap kolor M-74Sujin Lim – Korea Południowa

P. Czajkowski – Koncert skrzypcowy D-dur op. 35

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

Skrzypce o wiele jaśniejsze choć już bez cech szlachetności. Także donośne co czyni, że do występów z orkiestrą, to instrument wręcz wymarzony. Zresztą i sama skrzypaczka znakomicie przygotowana,bez trudu ogarniająca wykonawcze problemy, z wielkim spokojem radząca sobie z  problemami wynikającymi ze współpracy z orkiestrą. Można powiedzieć, że było to bardzo normalne ale też bardzo profesjonalne granie, mogące dać wiele satysfakcji wszystkim stronom wykonania, także widowni -co nie jest bez znaczenia. Bardzo zatem „ziemska“ była i kadencja, grana bez zarzutu, czysto i bardzo ładnym dźwiękiem. Miał on w sobie powab, ponętność, a przez to i sporą atrakcyjność, mocno podnoszącą wartość wykonania. Na pewno była to gra do spodobania -tu wolna część najpełniej pokazała jej wrażliwość, obecne były znamiona muzycznej poezji. Trzecie ogniwo zaś pokazało, że najwięcej posiadła zdecydowania, pewności i niezawodności technicznej w drobiazgowej realizacji figur. Jej skrzypce brzmiały najpełniej, nie brakowało im też ani przez chwilę barw – ładnie więc wtedy wyeksponowane zostały flażolety. I ona zachwyciła mnie brawurowym finałem, może najefektowniejszym z tych trzech pierwszych? Można narzekać, że trzykrotnie z rzędu grano nam ten sam koncert ale myślę, że to dobrze robi nie tylko orkiestrze ale i nam, śledzącym losy tej ciekawej wielce konkursowej rywalizacji.

12787064_1057029584319454_559145494_oEimi Wakui – Japonia

Mendelssohn – Bartholdy – Koncert skrzypcowy e-moll op. 64

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

Zaczęła niespokojnie, co chwila pojawiały się jakieś usterki. Mimo to od początku były oznaki ciekawej, a nawet i często uduchowionej gry. Problem polegał tylko na tym, kiedy opanuje nerwy bo jest to na pewno wrażliwą i czułą skrzypaczką. Potrafi wiele, umie zaciekawić swoimi propozycjami. Moją uwagę zwróciła nie za często spotykaną umiejętnością słuchania muzycznych partnerów i schodzenia na drugi plan – dobrze oceniłem jej współpracę z orkiestrą. Często jednak pojawiało się wrażenie, niestety, że w każdym momencie może wydarzyć się coś złego. W drugiej części brakowało mi pięknej słodyczy tego dzieła. Grała jednak w miarę pewnie choć pojawiały się wątpliwości intonacyjne. Część z kilkoma ciekawymi momentami ale tylko momentami. Także w finale gubiła się wykonawczo. Ładnie za to brzmiał jej instrument, zawsze przebijał się przez orkiestrę.Dobry finał dzieła dostarczył znacznie więcej satysfakcji ale o jakimś całościowym zadowoleniu nie mogło tu być mowy.

12765524_1057029650986114_1626442477_oDaniel Kogan – Kanada

Mendelssohn – Bartholdy – Koncert skrzypcowy e-moll op. 64

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

To był zdecydowanie najgorszy finałowy występ. Nikt nie był tak sparaliżowany tremą jak wnuk słynnego Leonida. Nie pomogło ani nazwisko wielkiego dziadka ani nazwisko wielkiego lutnika, z którego pracowni pochodził instrument na którym grał (Ruggiero, 1660) – nic samo nie przychodzi (nb. wcześniej grał na współczesnych skrzypcach włoskich z 1998 r.). Nie wiedział nawet, i to przez cały koncert, jak ma stanąć na estradzie: bokiem przodem, tyłem? Jemu trema zjadła cały prawie występ. Pierwszej części jakby w ogóle nie było. Tylko czasami pokazywał coś czego może inni tak dobrze nie potrafią ale to były zaledwie pojedyńcze jakieś sposoby, chwyty, z których pożytku nie miał jednak żadnego. W drugiej części, mimo, że nawet czasem ładnie „załkał“, prawie w ogóle nie było go słychać. Wcześniej w sumie też, gdzieś schował się za siebie, i to skutecznie, mocno zestresowany. Blada to była gra, nie dostrzegłem ani cienia jakiejś muzycznej inicjatywy. W części trzeciej z kolei rzadko miał choćby moment bycia razem z orkiestrą. Wydawało się, że chcąc pokazać co potrafi, gonił bez sensu, potęgując jeszcze to fatalne wrażenie. Nerwy nerwami, uważam, że taki występ w finale to w jakimś sensie konsekwencja jednak poważnego wypadku przy pracy jurorów – na szczęście jedynego choć może jednym jeszcze było to, że w finale nie znalazła się ani jedna nasza skrzypaczka, choćby w miejsce tego skrzypka. Szkoda.

albrechtAlbrecht Menzel – Niemcy

Czajkowski – Koncert skrzypcowy D-dur op. 35

z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną, dyr. Mirosław J. Błaszczyk

Zapewnie trzeba mieć więcej od innych szczęścia, żeby na konkursie zamykać stawkę – ja jednak wychodzę z założenia, że szczęście lubi sprzyjać lepszym. Wystarczy być młodym, uskrzydlonym człowiekiem, który wobec poprzednika był uosobieniem spokoju ale jakże twórczego! Najpewniej sprzyjał mu też znakomity, niosący daleko w świat dźwięk – Stradivarius z 1709 r.- który cały czas królował na samym szczycie tego dźwiękowego pejzażu. Muzyk zaś panował w każdej sekundzie, czysto i precyzyjnie realizując WSZYSTKIE nuty, pięknie je nam przedstawiając, i to w bardzo szlachetnym anturażu. Dominujący, aktywny, ciągle idący do przodu, skoncentrowany w stu procentach na tym, co robił; ciągle skuteczny, przedstawiający swoją muzyczną opowieść w pełnym wyrazowym napięciu. Znakomita kadencja, brawurowy finał!!! Część druga to kolejna okazja do czarowania brzmieniem, intensywnym i pięknym tonem, a do tego ten bardzo młodo wyglądający człowiek, niczym chłopiec z baśni Andersena -jak określiła go siedząca obok mnie młoda słuchaczka- imponował mi jak najlepszym muzycznym gustem. Tu nigdzie nie było niczego sztucznego czy taniego. Każde najdrobniejsze nawet powtórzenie motywu miało inny kształt, rysunek, brzmienie – jaka niesłychana była zatem różnorodność tej wyrazowej palety. Część finałowa pokazała właściwą czupurność rytmiczną oraz ognisty wręcz jego temperament, także błyszczącą wirtuozerię. Zaimponował mi swoim finałowym występem w stopniu nieporównywalnym do wcześniejszych. Nie spodziewałem się tego. To była najwspanialsza niespodzianka tego wyjątkowo udanego Konkursu!